sobota, 25 sierpnia 2018

Chleb z Vermont wg. Jeffreya Hamelmana po mojemu


 Chleb, chleb, chleb. To jest to z czego chyba nigdy bym nie potrafił zrezygnować. Już pewnie to ode mnie słyszeliście tu czy tam (np. przy poprzednim przepisie na chleb). Ostatnio zrobiłem się freakiem kawowym, ale nawet z kawy bym zrezygnował. Jednak ciepły chleb z masłem to najwspanialsze co człowiek wymyślił.

No właśnie najpierw wymyślił, a później go upośledził. Można narzekać godzinami na to jaki współcześnie kupujemy chleb i nie dotyczy to myślę tylko Warszawy, ale coraz większej ilości miejsc. Oczywiście można płacić za chleb 10 złotych i rzewnie wspominać czasy jak dobry chleb kosztował 1 zł. Dlatego zamiast biadolić zacznij robić swój chleb! To nie takie trudne, a ten smak  wszystko Ci wynagrodzi. I wbrew temu co tutaj pokazuję nie musisz mieć żadnych magicznych przyrządów, wystarczy zakwas, Twoje ręce i blacha do pieczenia.

Na początku jednak, z racji, że odgrażałem się, przepis na zakwas. Możecie w internecie znaleźć wiele przepisów, ale wszystkie sprowadzają się do tego, że bierzemy jedną część mąki i jedną część wody. Najprostszy zakwas żytni (bo o takim mówimy, jest też pszenny, ale to kiedy indziej) to po prostu pół szklanki mąki żytniej i pół szklanki ciepłej wody. Wymieszane składniki odkładamy w ciepłe miejsce na dzień. Drugiego dnia dodajemy znowu pół szklanki wody i pół szklanki mąki. Trzeciego dnia to samo. Po tym czasie mamy gotowy zakwas. Początkowo jest to młody zakwas, więc warto dodać do przepisów odrobinę drożdży, ale nie martwcie się w miarę dokarmiania (to to dodawanie wody i mąki) nabierze mocy i drożdże nie będą potrzebne. Co ważne po trzecim dniu nie musimy przy dokarmianiu czekać całego dnia, wystarczy 8 do 12 godzin. Zakwas można przechowywać do dwóch tygodni w lodówce (czasem nawet do miesiąca). Po takim czasie jeżeli go nie dokarmialiśmy, odmładzamy go. Bierzemy tylko część starego zakwasu i dodajemy odpowiednią ilością wody i mąki.

Rozpisałem się strasznie, a tu o przepis chodzi, który Wam obiecałem na Instastory. Znowu miałem długą przerwę, ale ciągle coś. Upał jak siemasz, kupa roboty, no nie było kiedy. Ale dzisiaj mam chwilę gdy Kazik śpi,  w głośnikach Daft Punk, a ja piję kawę i mogę coś napisać.

Składniki:
Zaczyn (levain):
Mąka pszenna 140 g (najlepiej chlebowej, ale może być każda)
Woda 170 g
Dojrzały zakwas żytni 30 g (dokarmiony na 8-12 godzin przed przystąpieniem do przepisu)

Ciasto właściwe:
Mąka pszenna 680 g
Mąka żytnia razowa 90 g
Woda 420 g
Sól 20 g (ja dodaję 24 g soli kamiennej, która jest mniej słona)
Gotowy levain 300 g (czyli nie cały, resztę, która zostanie wyrzucamy)



Mieszamy składniki na zaczyn i odstawiamy w ciepłe miejsce na 12-16 godzin. Po tym czasie dodajemy wszystkie składniki na ciasto właściwe (oprócz soli!) i mieszamy składniki  w mikserze lub ręcznie tylko do połączenia się. Takie ciasto zostawiamy na 20-60 minut na tzw. etap autolizy. Dodajemy sól i mieszamy dokładnie wszystko. Wykładamy ciasto na obsypaną mąką stolnicę i wyrabiamy przez około 5 minut. To bardzo ważny etap, w czasie którego pozwalamy związać się lepiej glutenowi (matko! jak mógł użyć tego słowa!) i dbamy o smak. Odkładamy ciasto do miski i odstawiamy na 45 minut. Po 45 minutach składamy ciasto. Robimy to po to, gdyż wtedy chleb ma lepszy smak. Możemy to zrobić na stolnicy lub w misce. Jak to się robi znajdziecie w moim wyróżnionym Instastory. Odkładamy ciasto do miski na kolejne 45 minut. Tutaj możemy znowu je złożyć i odłożyć (im dłużej stoi tym, tak zgadliście, będzie lepszy smak) lub już złożyć bochenek. Wyrośnięte ciasto wykładamy na stolnicę oprószona mąką i krótko wyrabiamy. Składamy bochenek (tak jak w moim Instastory) i obsypujemy obficie mąką i odstawiamy do koszyka rozrostowego. Jeżeli go nie mamy, możemy wziąć durszlak (w sensie sitko). I tutaj wprowadzam moją modyfikację, bo takie ciasto odstawiamy na noc do lodówki. Napisałem, że przepis dla zabieganych, a całość jakoś tak strasznie długo trwa, bo w sumie ponad dzień. Jednak dzięki temu, że wstawiamy chleb do lodówki nie musimy czekać kolejnych 2,5 godzin na pieczenie, tylko możemy to zrobić rano następnego dnia.

Rano rozgrzewamy piekarnik do 240 stopni Celsjusza. Chleb możemy piec w garnku żeliwnym, na rozgrzanym kamieniu do pizzy lub rozgrzanej blasze z piekarnika. Jedynie w przypadku kamienia i blachy musimy naparować piekarnika. Najlepiej rozsypać na dnie piekarnika kostki lodu lub w kratce poniżej blachy/kamienia wstawić brytfankę z wodą. Chleb pieczemy około 40 - 45 minut do złotej skórki. Jeżeli używamy garnka, po 35 minutach odsłaniamy chleb i dopiekamy go 10 minut.

Smacznego
Janek



poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Naleśniki ryżowe

Tak wiem, częstotliwość moich wpisów jest porażająca! Ale lepiej późno niż wcale. Gdy nagrywam filmiki jestem pełen entuzjazmu, a potem jest jak jest i publikuję przepis dwa tygodnie po tym jak zapowiedziałem, że "dzisiaj będzie przepis!".

Przyszło w końcu to faktyczne "dzisiaj" i oto przepis. Będzie to coś nietypowego. Naleśniki z ryżu w namoczonego przez 12 godzin w wodzie. Przepis pochodzi z książki "Nowa Jadłonomia" Marty Dymek. Szczerze powiem, że zaintrygował mnie ten przepis jak tylko kupiliśmy tą książkę. Może nawet zafascynował, dlatego też przy najbliższej okazji postanowiłem go zrobić. Naleśniki są bezglutenowe, nie zawierają laktozy itp. właściwie nic nie zawierają, ale świetnie smakują i nadają się zarówno dla zagorzałych mięsożerców jak i wegan.

Przyznam, że 12 godzin czasem sprawia problemy, gdy jadamy śniadanie po 6 rano, a pomysł by zrobić te naleśniki wpada o godzinie 20. Czasem jednak udaje się, że weny na nie dostanę wcześniej i rano pojawiają się na stole.

Składniki:
1 szklanka ryżu
1 szklanka wody
Szczypta soli
Olej do smażenia
Dżemor i inne dodatki do podania

1 szklankę ryżu zalewamy dużą ilością wody, tak aby całkowicie ryż pokryty był wodą, nawet dość grubą warstwą. Tak przygotowany ryż odstawiamy na 12 godzin do namoczenia. Po tym czasie odsączamy ryż i przepłukujemy go. Do wysokiego naczynia (najlepiej wysokiego pojemnika dołączonego do stopki miksującej vel blendera lub do blendera kielichowego) przekładamy ryż i zalewamy połową szklanki wody. Miksujemy na papkę. Dosypujemy szczyptę soli i dolewamy wody i miksujemy na gładki krem. No właśnie na gładki krem. Jak pamiętacie pokazywałem Wam, że mimo wszystko grudki jakieś tam ostają więc ja tam nie wiem czy to jest gładki krem. Niemniej robiłem z tymi grudkami i wyszło bardzo smacznie.

Odrobinę oleju wylewamy na patelnie i rozprowadzamy ją papierowym ręcznikiem. Wlewamy ciasto na patelnię i smażymy do czasu, aż bez problemu odkleja się od patelni. Taki naleśnik przewracamy i smażymy około 3 minuty. Gotowe naleśniki przekładamy na talerz, a kolejne kładziemy jeden na drugim. Następnie kładziemy na stole i smarujemy dżemorem, albo i nie dżemorem, ale na przykład czymś na słono, albo kwaśno, albo jak tam tylko chcecie. Polecam jedzcie, jedzcie, jedzcie, bo warto!

Janek
 

czwartek, 12 lipca 2018

Powrót i marshmallow


Oj dawno nas tu nie było. Pomyślałem jednak, że nic nie robię na swoim instagramie i fajnie byłoby wykorzystać go do Jankowo-garnkowych działalności. Tak powstała pierwsza moja relacja, którą pewnie niektórzy z Was widzieli. Postanowiłem, że w miarę (sic!) systematycznie będę lub będziemy robili różnego rodzaju przepisy, a następnie wrzucali jak wyjdą tutaj na blog. Jak nie wyjdą, to pokażemy to na insta story, żeby po 24 godzinach już nikt nie wiedział, że nie wyszło:) 

Na pierwszy ogień poszły marshmallow (przepraszam za opóźnienie w publikacji postu, wcale nie jest tak łatwo do tego przysiąść). Oj jak długo za mną chodziły. Z dwa lata temu kupiliśmy książkę w TK Maxx (tak tam są też książki) Carol Hiker "mmm... marshmallow". I tak zbierałem się, zbierałem, nawet zrobiłem własny golden syrup, ale zawsze coś było do zrobienia innego. Udało się w końcu w tym tygodniu i poniżej znajdziecie przepis. Wyszło bardzo dużo pianek wielkości około 1,5x1,5 cm.


 Czego potrzebujemy czyli składniki:
180 g cukru pudru
60 g mąki ziemniaczanej
olej
240 ml lodowatej wody
3 łyżki żelatyny
400 g cukru kryształu (tak to się odmienia?)
120 ml golden syrup
spora szczypta soli
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Do tego jeszcze brytfanna lub coś w tym stylu o wymiarach 34x24 cm i tak z 5 cm wysokości.
A i termometr cukierniczy, choć nie jest konieczny, ale o tym za chwilę, mikser ręczny lub stojący.

 Zaczynamy od wysmarowania brytfanny olejem. Najlepiej byłoby mieć olej w spryskiwaczu, ale ja nie miałem i rozprowadziłem po całej brytfannie sporą kroplę ręcznikiem papierowym. Mieszamy cukier puder z mąką ziemniaczaną i obsypujemy naoliwioną brytfannę. Powinna być pokrytą sporą warstwą cukru z mąką, jednak część zachowujemy na wierzch. Bierzemy połowę wody do dużej miski i rozpuszczamy w niej żelatynę. Pozostałą wodę, cukier, sól i golden syrup wlewamy do garnka. Golden syrup możecie kupić, ale jest banalnie prosty do zrobienia (ja swój robiłem z przepisu Doroty z Moje wypieki - https://www.mojewypieki.com/przepis/domowy-zlocisty-syrop-golden-syrup).

Podgrzewamy wszystko razem do momentu gdy na termometrze będziemy mieli temperaturę 116-118oC. Jest to tak zwany soft ball stage. Tu pojawia się informacja co zrobić, gdy nie mamy termometru cukierniczego. Potrzebujemy lodowatej wody, podkreślam lodowatej, bo moja taka nie była i nie za bardzo to wyszło, ale na szczęście mam termometr. Wracając jednak soft ball stage osiągamy, gdy kropla naszego syropu w lodowatej wodzie przekształca się w kulkę, ale która pozostaje plastyczna. Najlepiej jest nabrać trochę syropu na łyżkę i wpuścić to do wody (mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi).

Gdy osiągniemy pożądaną temperaturę lub stwierdzamy, że jesteśmy już na etapie soft ball stage zdejmujemy garnek z gazu i dodajemy do miski z żelatyną (dlatego miała być duża). Mieszamy do momentu rozpuszczenia się żelatyny. Następnie bierzemy mikser i zaczynamy miksować na najwyższej prędkości. Można wykonać to mikserem ręcznym, ale trzeba miksować masę dobre 10 minut i można po drodze wysiąść. Dodatkowo początkowo strasznie chlapie, a nie jest tak łatwo tej masy się pozbyć (trzeba się naszorować). Gotowa masa powinna przypominać ubite na sztywno białka.

Ubitą masę przekładamy do brytfanki, posypujemy resztą mąki z cukrem pudrem i zostawiamy na co najmniej 4 godziny w temperaturze pokojowej. Polecam jednak poczekać dzień, bo łatwiej się je kroi po około 24 godzinach. Gdy przystępujemy do krojenia, należy odciąć boki, a następnie poswarzyć i wyjąć powstałą masę z brytfanki. Nie bójcie się, nie rozerwie się, mimo, że tak się wydaje. Odpowiednio zrobiona jest zwarta i nie rozerwie się (o ile użyliście odpowiednio dużo cukru z mąką na początku). Kroimy w kształty, które żywnie się nam podobają. Polecam użycie foremek do pierników. Pokrojone można jeszcze obtoczyć w resztce mąki z cukrem z brytfanki, nie będą się kleić. Można je zjadać same (mega cukier!), rozpuszczone w gorącej czekoladzie, z herbatnikami, na ognisku, jak tylko chcecie. Ja swoje zabieram na grill.

Smacznego!
Janek
 
 


poniedziałek, 19 czerwca 2017

Zawsze dobrze jest zjeść jagodziankę



Gdyby ktoś Was zapytał o pierwszą potrawę z dzieciństwa, której zapach i smak pamiętacie do dziś, to co ty by było? U mnie jagodzianki mojej Babci Lubci, wypchane po brzegi owocami, pieczone w starym elektrycznym piekarniku, takim na kabel, do którego trzeba się schylać aż do samej podłogi. Ciężko było usiedzieć na miejcu, kiedy stygły w sieni na schodach. Babcia swoimi silnymi rękoma w try miga wyrabiała ciasto. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek korzystała z przepisu. Po prostu wrzucała do miski po kolei składniki i już. A one wychodziły zawsze tak samo. Jak Ona to robiła? Magia babcinych umiejętności. Bo babcie, to przecież nasze wróżki. To dzięki Niej sama zaczęłam się interesować drożdżowymi wypiekami. Nie potrafię bez patrzenia w przepis zrobić wszystkiego, tak jak Babcia, ale w ogóle do tego nie dążę. Dla mnie Mistrz był jeden. Stąd też wzięłam sobie za cel wyszukanie idealnego przepisu na jagodzianki. Mając zamrożone owoce lata, chcę przez cały rok móc poczuć smak dzieciństwa, powrócić myślami do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Po kilku miesiącach znalazłam. I jak to zwykle bywa, przepis był tuż za rogiem, a właściwie na regale z książkami. W jednej z książek wydanej przez Lidl Paweł Małecki dzieli się swoimi przepisami. Wśród nich jest ten, o którym warto napisać i podzielić się nim ze światem, bo my też przecież możemy być kiedyś dla kogoś mistrzem jagodzianek. Wystarczy tylko sięgnąć po składniki i zarezerwować sobie 2 godziny, podczas których większość to czekanie na wyrośnięcie ciasta.





/Jagodzianki z książki Kuchnia Polska według Pawła Małeckiego
(jedna z książek LIDLA)/

Składniki

300 g mąki + niewielka ilość do podsypania stolnicy
125 ml mleka 3,2%
25 g świeżych drożdży
75 g cukru
35 g masła
1 laska waniii /pomijam czasem ten składnik jeśli nie mamy akurat w domu /
Szczypta soli
2 żółtka
300 g jagód /jeśli są mrożone tak jak moje, postaraj się nie nadziewać ciasta zimnymi owocami, bo drożdże będą słabiej rosnąć - polecam zrobić z nich szybką frużelinę, czyli zagotować w rondelku z niewielką ilością mąki ziemniaczanej, tak by nie były zbyt zagęszczone, ale też nie wodniste/
40 g cukru trzcinowego
1 białko

Mąkę przesiej do miski, a potem zrób w niej zagłębienie, do którego wlej podgrzane mleko. Do mleka wlej utarte z 1 łyżką cukru drożdże, a następnie przysyp mleko mąką zebraną z boków tego zagłębienia. Powinien rosnąć przez ok. 10 minut. Gdy widać, że rozczyn pracuje i drożdże urosły, dodaj stopione, ale nie gorące masło, resztę cukru, nasiona wanilii, szczyptę soli i żółtka. Wyrabiaj ciasto, aż przestanie się kleić. Przykryj ścierką i odstaw w ciepłe miejsce, żeby podwoiło swoją objętość. Wyrośnięte zagnieć jeszcze raz i uformuj w wałek, by potem pokroić na 12-14 równych części. Jeśli chcesz mieć nieco większe bułki, zmniejsz tą liczbę, ale zwiększ potem o kilka minut czas pieczenia. Z każdego kawałka ciasta uformuj kulę, rozgnieć i na środek nałóż jagody, a potem zlep dokłanie wszystkie brzegi. Na blasze wyłożonej papierem ułóż jagodzianki i daj im wyrosnąć jeszcze raz przez kolejne 15-20 minut. Nastaw piekarnik na 180 C (termoobieg) lub 190 C (bez termoobiegu). Przed włożeniem do posmaruj bułki roztrzepanym białkiem i obsyp wierz cukrem trzcinowym. Piecz przez 12-14 minut.
 


Uwaga! Bardzo szybko znikają ze stołu.

Marta

poniedziałek, 16 lutego 2015

Amerykańskie pączki z dziurką



Dawno nas tu nie było i wielokrotnie słyszeliśmy od wielu z Was – szkoda, że tak rzadko robicie wpisy. Niestety przyszła zima i nie mieliśmy kiedy nawet robić zdjęć, bo dzień uciekał, a nie dorobiliśmy się jeszcze żadnych lamp do fotografii bez Słońca. Zostały nam weekendy, ale z kolei właściwie nie mieliśmy ani jednego wolnego, kiedy spokojnie moglibyśmy przygotować post. Ale koniec tego dobrego, dzień robi się dłuższy, a dwa nie można tak zaniedbywać Was. Oto pierwszy z wielu, mamy nadzieje, wpisów w tym roku.

Dzisiaj wracamy z przepisem właściwie na ostatnie godziny karnawału. Wiemy, że tłusty czwartek już za nami, a na ostatki robi się faworki, a nie pączki, ale zapewniam Was, że warto je przygotować. Chodziły za mną już dobry czas, ale udało mi się je w końcu przygotować. Przepis zaczerpnąłem od Doroty z Moich Wypieków stąd, ale wprowadziłem do niego swoje małe zmiany.

Składniki na ok. 28 pączków:

28 g świeżych drożdży
1,5 szklanki mleka
5 Szklanek mąki pszennej (550 będzie najlepsza)
½ szklanki cukru z prawdziwą wanilią
4 żółtka
¼ szklanki wody
1 laska wanilii
szczypta soli
1/3 szklanki masła
cukier puder
3 łyżki mleka
barwniki spożywcze
4 kostki smalcu do smażenia

Na samym początku robimy zaczyn z drożdży, odrobiny mąki, mleka i łyżki cukru. Podgrzewamy lekko mleko, ale tak by było letnie. Dorzucamy drożdże i mieszamy. Dosypujemy mąkę i cukier, mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce na około 10 minut. W tym czasie przesiewamy mąkę
do miski. Dosypujemy cukier, wbijamy żółtka i szczyptę soli. Rozcinamy laskę wanilii i wybieramy wszystkie pestki, które dodajemy do ciasta. Rozpuszczamy masło i dodajemy do pozostałych składników. Wlewamy zaczyn, a na końcu podgrzewamy ¼ szklanki wody i gdy jest lekko ciepła dolewamy do ciasta. Następnie zaczynamy mieszać. Ja robiłem to w mikserze planetarnym z hakiem do ciast drożdżowych, ale możecie spokojnie tą czynność wykonać rękoma lub zwyczajnym mikserem ręcznym z hakami do ciasta. Ciasto będzie się kleić, ale nie dosypujcie mąki, bo tak ma być. Z ciasta formujemy kulę i odstawiamy do wyrośnięcia na 1,5 do 2 godzin. Gotowe ciasto rozwałkowujemy do grubości około 1 cm. Wycinamy foremką (ja nie miałem żadnej foremki, więc użyłem kubek) kółka o średnicy 7 cm. Następnie mniejszą foremką (w moim przypadku kieliszek) wycinamy dziurkę w środku. Gotowe pączki kładziemy na blasze oprószonej mąką. Odstawiamy je do wyrośnięcia na minimum 30 minut.

Rozgrzewamy smalec w głębokim garnku. Gdy cały się rozpuści bierzemy termometr cukierniczy i czekamy, aż uzyskana zostanie temperatura 175oC. To ważne, by taka właśnie była temperatura, tylko ona sprawi, że pączki z jednej strony się nie spalą, a z drugiej nie będą ociekać tłuszczem. Po doprowadzeniu do odpowiedniej temperatury zmniejszamy ogień na najmniejszy. Smażymy pączki na złoty kolor z obu stron. Usmażone pączki przekładamy do odcieknięcia na ręcznik papierowy. Po każdym smażeniu ponownie sprawdzamy temperaturę tłuszczu, gdyż ciasto obniża ją, więc przed kolejną partią musimy ponownie doprowadzić smalec do odpowiedniej temperatury. Jeszcze ciepłe pączki lukrujemy.

Lukier robimy z trzech łyżek mleka i dużej ilości cukru pudru. Lukier powinien być dość gęsty, żeby pokrył widoczną warstwą pączki, dlatego też może wydawać się, że potrzeba dość dużej ilości cukru do tego. Polukrowane pączki możecie posypać różnymi posypkami. Ja niestety żadnej nie miałem, ale też wyszły ładne. Są tak dobre, że nawet Baca chciał ich spróbować.Smacznego!
- Janek

wtorek, 18 listopada 2014

Snickersowe Brownie


Ostatnio byliśmy na targu śniadaniowym na którym sprzedawano brownie z masłem orzechowym i karmelem. Zostaliśmy poproszeni o zrobienie czegoś podobnego i o to efekt. Ciasto jest z przepisu na babeczki brownie z małymi zmianami.

Składniki na dwa blaty o średnicy 21 cm:

2 tabliczki czekolady
kostka masła
3 jajka
250 g cukru
130 g mąki pszennej (dla bezglutenowców można zamienić na gryczaną)
1/4 łyżeczki soli

A do tego:

Słoik masła orzechowego
Orzeszki ziemne
Masa krówkowa lub kajmak

Nastawiamy piekarnik na 180 stopni Celsjusza. Rozpuszczamy w garnku kostkę masła. Gdy cała się rozpuści, zdejmujemy z ognia i wrzucamy połamane na małe kawałki tabliczki czekolady. Mieszamy do czasu, aż czekolada się rozpuści. W tym czasie wbijamy jajka do misy miksera i zaczynamy ubijać dodając stopniowo cukier. Gdy już cały wsypiemy, stale ubijając wlewamy powoli masło z rozpuszczoną czekoladą. Na koniec przesiewamy mąkę wraz z solą i dodajemy wszystko do masy. Mieszamy do czasu połączenia się składników. Dwie formy o średnicy 21 cm wykładamy papierem do pieczenia. Dzielimy ciasto na dwa i wlewamy w około równych częściach do obu form. Pieczemy blaty w nagrzanym piekarniku przez 25 minut. Po upieczeniu ciasto schładzamy przez kilka godzin.

Gotowy blat kładziemy na paterze i rozsmarowujemy na nim ok. 2/3 masła orzechowego. Masę krówkową przekładamy do miseczki i mieszamy, aby nabrała lekko płynnej konsystencji. Rozsmarowujemy cienką warstwę masy na maśle orzechowym. Na to kładziemy drugi blat, na blacie rozkładamy resztę masła orzechowego, sypiemy odrobinę orzeszków ziemnych i wszystko na koniec oblewamy masą krówkową.
Smacznego!
- Janki

niedziela, 9 listopada 2014

Spaghetti z pieczonymi pomidorkami, czosnkiem i rukolą



Dzisiaj przepis, na jedno z naszych ulubionych dań. Co prawda już średnio pomidorowa pora, ale nam udało się dostać jeszcze w miarę dobre pomidorki, nie smakujące samą wodą. Przepis zaczerpnęliśmy z blogu Mybestfood. Jest to pierwsze danie, które razem gotowaliśmy. Było to na początku naszego bycia ze sobą, gdy Janka mieszała jeszcze w akademiku. Fajne to były czasy, gdy współlokatorka wyjechała, a my czekaliśmy, aż upieką się pomidorki, potem makaron, a na końcu wszystko wymieszaliśmy i mieliśmy radochę jak dzieci z tej naszej wspólnej uczty. Danie bardzo proste, ale i przepyszne, choć odkąd „zaraziłem alergią” Jankę to raczej go unikamy ze względu na dodatek mozzarelli. Ale przecież każdemu czasem przysługuje dyspensa.


































Składniki:

Makaron Spaghetti
500 g pomidorków koktajlowych
Mozzarella w zalewie
Główka czosnku
Rukola
Sól
Pieprz
Oregano suszone
Cukier brązowy
Olej lub oliwa

Zaczynamy od pomidorków. Dzielimy je na pół i układamy w żaroodpornym naczyniu przecięciem do góry. Do naczynia wkładamy całą nieobraną główkę czosnku. Posypujemy wszystko oregano. Dodajemy sól i pieprz oraz szczyptę cukru brązowego. Polewamy wszystko oliwą i wstawiamy do piekarnika nagrzanego na 120 stopni na godzinę. Pod koniec pieczenia pomidorków wstawiamy makaron ok.2/3 paczki i gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Odcedzony makaron wrzucamy z powrotem do garnka. Dorzucamy ok. dwie garści rukoli (wcześniej przemytej i osuszonej). Dodajemy pomidorki oraz czosnek. Dzięki pieczeniu w łupinach czosnek zrobił się miękki, ale jego ostrość znacznie zmalała. Po odcięciu części łupiny, można go wycisnąć jak pastę do zębów. Rwiemy na kawałeczki mozzarelle i również dodajemy do makaronu. Podgrzewamy całość na małym ogniu, stale mieszcząc, tylko do momentu, aż ser częściowo się rozpuści.
 
I gotowe, smacznego!
                                                                                                                                                       - Janek