czwartek, 10 kwietnia 2014

Suchy chleb, obite jabłka i warzywa z zupy, czyli co zrobić z resztkami?

Pamiętam, że jako dziecko cieszyłam się ogromnie, gdy potrafiłam zjeść całą gruszkę. Całą. Nawet z ogonkiem. Czułam się wtedy wyjątkowo. Jedynym problemem było dokładne wylizanie dłoni ze słodkiego gruszkowego soku, ale i z tym radziłam sobie śpiewająco. Próbowałam zrobić to samo z jabłkiem, ale komora nasienna była zbyt uciążliwa, bo wchodziła między zęby. Znacie to uczucie? Okropne, prawda? Dlatego dziś jestem w tym mistrzem i gruszki zjadam całe.
Moi Dziadkowie nigdy nie marnowali jedzenia. Na wszystko znalazło się wykorzystanie. Trzeba przyznać, mieli apetyt, a jak oni, to i ja, co zaowocowało tym, że mając niecałe 2 lata byłam już na diecie ( w książeczce zdrowia dziecka jest zapis "Dieta!!! Tylko jogurty!").Co nie zmienia faktu, że jedzenie na wsi nigdy nie było zmarnowane. Jak nie pies, to kaczki, jak nie kaczki, to świnie, a jak nie świnie, to koty. Taka kooperatywa. A suchy chleb oczywiście był dla konia. No, w domu Janka, on go zjadał. Do tej pory zajada się suchym chlebem, aż uszy mu się trzęsą.
Przedwczoraj wyrzuciliśmy całe pudełko pieczarek, bo spleśniały. Nasza koleżanka powiedziała "Grzyb na grzybie? Hardkor". To dało nam do myślenia. Jak to możliwe, że marnujemy jedzenie? My, którzy zostaliśmy nauczeni, że chleba nie można wyrzucić, a zupę z dziś zje się jutro, a nawet pojutrze?

We wtorek byłam na debacie, która poruszyła ten wszechobecny problem. W siedzibie Gazety Wyborczej omawianych było wiele kwestii. "Jem. Kupuję. Nie marnuję" zaczęło się od strony gospodarczej. Nie będę wymieniała wszystkich nazwisk osób, które się wypowiadały, bo nie widzę sensu. Ważne jest to, co chcę Wam przekazać.
Czy wiecie ile kilogramów jedzenia średnio wyrzucamy w ciągu roku?  50 kg na osobę. Może się wydawać, że w sumie to niewiele. Ale jak zaczniemy to podliczać wyjdą ciężkie tony zmarnowanej żywności. Badania wykazały, że 2 mln głodujących osób w Polsce uniknęły by głodu, gdyby każdy, kto wyrzuca oddał swoje 50 kg potrzebującym. I starczyło by jeszcze na zapasy.
Redaktorka GW zrobiła w swoim domu (trzyosobowa rodzina) eksperyment. Nie wyrzucała resztek, a w portfelu zostawało jej tygodniowo 150 zł więcej. Wg mnie bardzo dużo.

Gdy jeden z przedstawicieli Banków Żywności powiedział, że otrzymali 500 ton soków wycofanych ze sprzedaży tylko dlatego, że kartony zgrzały się w złym miejscu, szczęka mi opadła. No super, że dostali to biedni ludzie. Ale tylko dlatego, że opakowanie wyglądało nieco gorzej, producent postanowił wycofać towar ze sklepów?! Podobnie było z konserwami. Około 200 ton konserw z błędem na etykiecie. Jednym błędem i sruuu do kosza. Jeszcze do niedawna prawo nie było łaskawe dla darczyńców i jedzenie lądowało w śmietnikach. Dziś dawanie się chwali i ceni. Alleluja!

Siedziałam, słuchałam i zastanawiałam się dlaczego ja, dziecko wsi, które zostało nauczone jedzenia (prawie) wszystkiego, dopuszcza się marnowania pokarmów. Ja, o której mawiało się "Janka idzie, zamykaj lodówkę". Na szczęście było i o tym. Najczęstsze powody marnowania  żywności, to: kupowanie bez przemyślenia i listy, często będąc głodnym; kupowanie po okazyjnych cenach, 2 w cenie 1; kupowanie dużego opakowania, bo jest tańsze; nie jesteśmy nauczeni, że można wykorzystać resztki; jemy na mieście, mając pełną lodówkę, po prostu nie mamy czasu zjeść tego wszystkiego. A najczęstszy nasz błąd? Branie z półek w pośpiechu, już pod koniec latania z koszykiem po sklepie "A jeszcze to wezmę. O! Promocja! Nooo, opłaca się!" Mój wniosek jest prosty - wszystko się skumulowało. Ale teraz, wiedząc, że 1 kcal zmarnowanego jedzenia, to tak naprawdę 11 kcal, bo dodatkowe 10 kcal to koszty produkcji, czyli woda, energia i usługi ekosystemów. Choć czasem dziwnie patrzę na ludzi z Greenpeace, to dziś ich przedstawicielka mówiła naprawdę mądre rzeczy. I już zaczynam dostrzegać w tym głębszy sens. Bo jak pani w dredach powiedziała "nie dostaniemy w supermarketach brzydkich i niewymiarowych warzyw i owoców, bo supermarkety kładą nacisk na ładne, gładkie, jak z reklamy produkty". Bardzo podobało mi się porównanie tego zjawiska z wszędobylskimi reklamami idealnych ciał i twarzy bez zmarszczek. Świat jakoś się pogubił z tym pięknem. I jak zauważyła pani Marta Gessler, nie ma mowy o smaku podczas zakupów. Liczy się wygląd. A on często nasz oszukuje. Tematu ciała i warzyw nie pociągnęli, a szkoda, bo lubię takie rozkminy.
Ale padło wiele pomysłów, jak pozbyć się tego paskudnego nawyku, obecnego zwłaszcza u dzieci, które wyrzucają do szkolnych koszy kanapki.
Po pierwsze - oczywiście edukacja. Na przykład w szkole. Ciekawie brzmi pomysł na uczenie dzieci, tak jak robi to jedna pani (nie zapisałam nazwiska). Organizuje warsztaty kulinarne w szkołach. Jeździ tam i z dzieciakami przyrządza ciekawe dla nich, potrawy. Zwróciła uwagę na to, że nie wszyscy nauczyciele chcą próbować potraw z kaszy czy szpinaku. Podobnie jest w domach tych dzieci. "Bo czym skorupka za młodu..". Inna pani powiedziała, że u niej każdy sam nakłada sobie obiad. Na stole są miski z jedzeniem, nie ma wydzielonych porcji. To eliminuje nadmiar jedzenia, serwowany zwłaszcza dzieciom. Jeszcze inna pani wspomniała, że w jednej z warszawskich szkół jest "dzień razowego pieczywa" i ten kto chce, przynosi kanapki z ciemnym wypiekiem. Ponoć wielu chce.
W angielskich szkołach są specjalne miejsca, gdzie można odłożyć jedzenie, którego uczeń nie zje. Ten kto ma ochotę, częstuje się nim. W Polsce nie ma takiej tradycji, częściej spotka się "dasz gryza?" Jedna z mam chwaliła się swoimi licznymi triumfami w konkursie na najlepszą kanapkę w szkole. Moim zdaniem super pomysł. Mniej batoników, więcej odżywiania. Padł pomysł, by wprowadzić do szkół obowiązkowy przedmiot Edukacja Żywieniowa. Nie mam jeszcze dzieci, ale chciałabym, żeby posiadały wiedzę na ten temat.
Pani Gessler wspomniała, że jeszcze za rzadko prosimy o zapakowanie niedojedzonych dań w restauracji. Dla niej to zaszczyt, że mamy ochotę dojeść to w domu. My spotkaliśmy się z takim pakowaniem resztek w restauracji, którą wybraliśmy na obiad weselny. Przy 30 gościach resztek było sporo, a były tak dobre, że naprawdę szkoda było je zostawić. Obsługa sama zadbała, by nam to zapakować i przypomnieć o wzięciu. Dlatego pytajmy czy zapakują nam niedojedzoną pizzę czy makaron. Fajnie czasem przekąsić coś w nocy. Warto też zwracać uwagę czy na opakowaniu napisane jest "Najlepiej spożyć do" czy "Należy spożyć do". W pierwszym przypadku można spokojnie zjeść po terminie ważności taki produkt, może on mieć mniejsze wartości odżywcze. Tam gdzie "należy" no to po prostu należy. Ja się przyznam, że od niedawna i w drugim przypadku zdarza mi się zjadać np. jogurty, bo po otwarciu stwierdzam, że nie są zepsute. I choć należało spożyć je dwa dni wcześniej, to nic mi nie było i miałam się świetnie.
Jeśli chcemy zaoszczędzić, postanówmy sobie dziś jedną rzecz. Mówią, że niemarnowanie jedzenia to rzecz naprawdę trudna. Może zacznijmy uprawiać smart shopping, gdzie lista i pełen brzuch to obowiązek?Albo pomyślmy co zrobić z resztek, szukajmy inspiracji.
Mięso z zupy? Zrób pierogi (ja właśnie zajadam się z różowym farszem, bo zostały żeberka z czerwonego barszczu. Czarny banan? Zrób sobie koktajl. Resztki zeschniętego makaronu? Dodaj warzywa i voila - sałatka gotowa. Poobijane owoce przesmaż i zawekuj, będą do naleśników albo na prezenty dla znajomych. Te własnoręcznie zrobione są przecież najmilsze! Masz już dość jedzenia rosołu trzeci dzień z rzędu? Zawekuj, zrób kostki rosołowe w pojemniku na lód. Natka pietruszki marnieje? Możesz ją zamrozić. Podobnie inne zioła, ciasta, obiady, żółtka, białka, farsze. Drożdże zaraz się przeterminują? Wsadź do zamrażalnika i zostaw karteczkę na lodówce "drożdże w zamrażarce". Masz cebulę, która puszcza szczypior?

Wsadź ją w doniczkę. Po co kupować pęczek szczypiorku za 2 zł i połowę z tego zmarnować.Nie wiedziałam, że z 1 kg ziemniaków około 40 dag to obierki. Nieco mniej z pietruszki i marchwi. Ale i z tego można zrobić super przekąski. Przyprawiamy ziołami i siup do piekarnika.


Te zrobione są przez panią Martę Gessler i bardzo mi posmakowały.
 Podczas rozmowy wspomniano o Jamie Olivierze, który w Wielkiej Brytanii robi żywieniowe rewolucje w szkołach. Jako, że jest on jednym z naszych guru, staramy się mieć wszystkie jego książki. No i kupiliśmy ostatnio najnowszą, która jeszcze nie ukazała się w Polsce "Save with Jamie".


Jeśli traficie na nią np. w TK Max, to wiedzcie, że jesteście szczęściarzami, bo te książki rozchodzą się jak świeże bułeczki. Być może pani Gessler też wyda takową? Fajnie by było. A ja póki co idę zrobić kompot z miękkich jabłek. I trzymam się tego co zostało powiedziane na sam koniec: "Wielkie przepisy powstały z resztek. Taka sałatka Cezar. Facetowi zostały grzanki i sałatkę wymyślił!".

- Marta



2 komentarze:

  1. Świetny wpis, generalnie staram się tego trzymać i czasem okazuje się, że tydzień nie byłam w sklepie :) Czasem to nawet specjalnie utrzymuję niedobór w lodówce, bo wtedy mam najlepsze pomysły. Wyjątek jest jeden - jak pójdę na plac, to potrafię wydać majątek, a zakupy przywozić tirem. Ale dziwnym trafem nic z tego się nie marnuje. Piękne świeże warzywa och i ach i atmosfera zakupów na placu, gdzie ludzie ze sobą rozmawiają, można przystanąć, podzielić się przepisem - super :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My jesteśmy właśnie w taki stanie przed zakupowym. Pies zjada w tej chwili jabłka z kompotu, o dziwo, bardzo mu smakują. I też chciałabym pójść jutro na stragan, ale chyba zrobię porządki w kuchennych szafkach i zobaczę jakie cuda nagromadziliśmy :) To prawda, rozmowy na bazarach... w małych, osiedlowych sklepach są najciekawsze!
      Pozdrawiam, Janka

      Usuń